[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wychylił się zza krzaków porastających wierzchołek wzniesienia i przyjąłpozycję strzelecką.- Policja! - wrzasnął.- Nie ruszać się!Postać w kombinezonie nawet nie zwolniła kroku.Cholera.On mnie nie słyszy.Spróbował ponownie:- Policja! Nie ruszać się!Brak odzewu.Astronauta najzwyczajniej kontynuował swoją tajemniczą misję.Sherman nie miał wyboru.Wycelował i pociągnął za spust.Pięć minut wcześniej Nick zdał sobie sprawę, że jest sam w magazynie.W jednej chwiliprzyglądali się w trójkę znalezionym kościom, a w następnej Jake i Carolyn upuścili latarki izniknęli.Domyślił się, że jedno z nich miało jakiś problem i wyszli, żeby wspólnie gorozwiązać.Czuł się trochę poirytowany - było nie było, to ich tyłki wyciągał z opałów - leczdruga część jego umysłu, całkowicie pochłonięta wykonywanym zadaniem, skupiła się na tym,co do niej należało.Zdumiał go mały rozmiar kości, które chował do zielonego worka.Co za szaleniec mógłzabić takie małe dziecko, a następnie wywołać całe to spustoszenie, aby wszystko zatuszować?Jeden fragment szczególnie przykuł jego uwagę i przez chwilę nie był pewien, czy to w ogólejest kość.Przyglądał mu się uważnie, po czym wrzucił do worka wraz z innymi.Lepiej terazwziąć, niż potem pluć sobie w brodę.Miał wielką nadzieję, że teoria Jake'a się sprawdzi - to znaczy, że zidentyfikowanie tychszczątków umożliwi im sprowadzenie przed oblicze wymiaru sprawiedliwości prawdziwychsprawców tego nieszczęścia.Potwór, który tego dokonał, w pełni zasługiwał na surową karę.Gdy zebrał już wszystkie kości, wymacał w ciemnościach zamek błyskawiczny izasunął go do końca.Niosąc lekki jak piórko pakunek w stronę wyjścia, poczuł łzy w oczach, aw momencie gdy przekraczał szczątki jednego z kolegów, uświadomił sobie, że jeszcze minutai przestanie wierzyć, że dobrze zrobili, wchodząc ponownie do tego magazynu.Drugi worek leżący w trawie na zewnątrz stanowił dodatek, jaki Nick osobiście wniósłdo planu.Przewidział zagrożenie związane z pyłem wewnątrz magazynu i bardzo wysokipoziom skażenia ciał.Wkładając worek do drugiego worka, w dużym stopniu zredukujeniebezpieczeństwo.Kiedy jakiś lekarz otworzy ten pakunek, będzie musiał zachować te sameśrodki ostrożności, co w przypadku postępowania z ofiarą infekcji wirusowej.Widok wymarłej roślinności przeraził Nicka.Audził się, że minęło dość czasu, abymatka natura załagodziła, przynajmniej w pewnym stopniu, skutki katastrofy.Było jednakkilka budzących nadzieję oznak.Na przykład nie zauważył martwych zwierząt.Gdyby pył wdalszym ciągu zabijał, to żadne stworzenie nie uszłoby stąd z życiem.Tymczasem kiedyprzywdziewał ochronny strój, zauważył kilka biegających po drzewach wiewiórek, zajętychprzygotowaniami do nadchodzącej zimy.Kiedy ponownie zbliżył się do drzwi, wydało mu się, że słyszy jakiś dzwięk.Jakbykrzyk? Powiódł wzrokiem po horyzoncie i uznał, że nie ma się czym przejmować.Prawdopodobnie to Jake i Carolyn.Kiedy jednak kawał betonu eksplodował z framugi drzwi, a on przez gumękombinezonu poczuł wstrząs wystrzału, mimowolnie uskoczył w bok i przypadł do ziemi.Nagranicy strefy skażonej, może w odległości dwudziestu metrów, dostrzegł mężczyznę wpolicyjnym mundurze mierzącego do niego z rewolweru.Usta gliniarza poruszały się, a choćNick nie słyszał słów, nie słowa były w tej chwili ważne.Znieruchomiał, po czym powoli podniósł obie ręce do góry.Jake zareagował instynktownie na odgłos wystrzału, ściągając maskę z twarzy jednąręką, a drugą wyciągając glocka.Opadł na jedno kolano gotowy do strzału, niemalże w tejsamej chwili silnym ciosem w klatkę piersiową powalając Travisa na ziemię.Zdał sobiesprawę, że uderzył zbyt mocno, bo chłopiec wypluł prawie całe powietrze z płuc.Nie byłojednak czasu, aby się teraz tym przejmować.- Aj, tato! - wysapał Travis.- Cicho bądz! - Jake spiorunował go wzrokiem.- Masz - wyciągnął z kieszeni nóż irzucił go chłopcu.- Pomóż mamie wyjść z kombinezonu.- Ale moje ubrania.- Pieprzę twoje ubrania - syknął Jake.- Rób, co każę.Ojciec patrzył w ten sam sposób, co w szkole i w samochodzie, kiedy ich zatrzymano.Travis zadrżał.Po raz kolejny przypomniał sobie, że w chwili zagrożenia ten człowiek stawałsię bardzo niebezpieczny.Dla wszystkich.Kiedy chłopiec mocował się ze składanym nożem, Jake wyswobodził się z uprzężypodtrzymującej butlę z tlenem i zaczął wspinać się w kierunku, z którego doleciał huk bronipalnej.Gdy od celu dzieliło go jakieś sześćdziesiąt kroków, zrozumiał, że sytuacja nieprzedstawia się najlepiej.Patrzył, jak bojowo nastawiony gliniarz wykrzykuje jakieś komendyNickowi, który stał z rękami w górze, niewątpliwie nie słysząc ani słowa.- Cholera! - syknął Jake.Co teraz zrobić? Był dobrym strzelcem i w razie koniecznościmógł trafić policjanta z tej odległości, ale nie chciał tego.Zabicie człowieka zniweczyłoby ichprzedsięwzięcie.Gdyby teraz zamordował glinę, nikogo by już nie obchodził fakt, że nigdywcześniej nikogo nie zabił.Wyglądało na to, że na nic się nie zanosi, przynajmniej dopóki któraś ze stron niewymyśli sposobu na komunikowanie się.Jake poczuł haniebną pokusę, by pozostawić Nickasamemu sobie.Rodzina najpierw, wszystko inne na drugim miejscu.Gdyby po prostu zaprowadził żonę i syna na drugą stronę wzniesienia, udałoby im siędobiec niepostrzeżenie do cadillaca.I do końca żyłby ze świadomością, że sprzedał przyjaciela.Nagle to wszystko wydało mu się strasznie skomplikowane.Wstał z ziemi i zacząłobchodzić wzniesienie, gdy charakterystyczny odgłos rozrywanego materiału na mgnienie okaodwrócił jego uwagę.Carolyn za pomocą noża wyswobadzała się z kombinezonu, Travispomagał jej, aczkolwiek z pewnym wahaniem.Miał utrudnione działanie, jako że jedną rękąciągle zakrywał sobie genitalia.Jake chciał do niego krzyknąć, ale po chwili doszedł downiosku, że nie ma potrzeby.Chłopiec zachowywał się jak typowy dzieciak - wstyd brał góręnad wszystkim innym.Jake musiał zrobić swoje.Szedł najciszej jak potrafił, mając nadzieję, że zajdziegliniarza od tyłu.- Tylko nie strzelaj - mamrotał pod nosem modlitwę w intencji bezpieczeństwa Nicka.Gdy znalazł się z przodu magazynu, po przeciwnej stronie od strefy zakazanej, popędziłdrogą, aby dostać się na drugą stronę kopca.Kiedy ostatnim razem widział policjanta,znajdował się on w połowie wzniesienia i bacznie unikał granicy, gdzie kończyło się życie.Najlepsze zatem wydawało się podejście od strony wierzchołka.Sądząc po wyglądzie liści ipołamanych gałęziach, gliniarz przebył dokładnie tę samą drogę zaledwie kilka minut temu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]