[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Każde wzgórze to część miasteczka.Niebo i góryodbijają się w lustrze jasnej wody.Flauta.Za tak piękny kiczowaty widoczek hotelarze gdzieś indziejna świecie sporo sobie życzą.Ale nie w Kibuye.Tutaj turystów nie ma.Nie pójdziemy zobaczyć domu, z którego Leo wybiegł w ciemność, kiedy miał dziewięć lat.Bozaraz po śniadaniu spotykamy Petera.Peter także stracił w Kibuye rodziców.Chce nam o tamtymopowiedzieć.Chce nam wszystko pokazać, krok po kroku, kamień po kamieniu, fala po fali.Jeślitylko dla jego rodziców mamy czas.- Mamy - decyduje Leonard.W kółko to samo: zabici rodzice, znowu siostry, bracia, pewnie obcięli im stopy, ręce, moje notatkipełne są poobcinanych kończyn, pełne są krwi, zakażonej spermy, siostry na pewno gwałcili, odwielu miesięcy wszystko to skrzętnie zapisuję po nocach, wszystko już mam, zabitych rodziców na codrugiej stronie, i dzieci, niebieskim długopisem, czarnym, zielonym, żeby potem po zmianie kolorunotatek sprawnie znajdować początek i koniec każdej relacji, zabity tak, zabity siak, moje notesy sąspuchnięte jak trupy w wodzie, wszystkie te ciała są przy mnie, martwe, ale i żywe, pokaleczone,ocalony pierwszy, dziesiąty, pięćdziesiąty, ich zabici rodzice to nic specjalnego, nic szczególnego,rwandyjska normalka, moje notesy cuchną, wszystko, co w nich mam, podchodzi mi teraz do gardła.A jeszcze niedawno chciałem usłyszeć o wszystkich zabitych.Każdą śmierć zanotować, każdygwałt, każde zakażenie, każdą obciętą stopę, każde utopione w gównie dziecko.Jeszcze niedawnosądziłem, że dobrze byłoby ich wszystkich zapisać.I ogłosić światu, że byli.I jak ginęli.Dobrzebyłoby pamiętać o każdym pojedynczo, osobno, indywidualnie.Po co pamiętać o zamordowanych w Rwandzie w dziewięćdziesiątym czwartym? Po co za nimitęsknić? Po co nam świadectwa ocalonych?- Ile miałeś wtedy lat, Peter?- Siedemnaście.To grób.Tu są moi rodzice.I moja maleńka siostra.Mama nosiła ją na plecach.Mieszkaliśmy tutaj, wysoko.Uciekaliśmy w górę,na szczyt.Na szczycie dzieci zbierały kamienie.Znosiły je nam w tornistrach.Podeszli Interhamwe.Blisko.Patrzyliśmy sobie w oczy.Rzucaliśmy w nich.Dłonie nam krwawiły.Otoczyli nas.Stali niżej, z maczetami.Bez szans.Odeszli.Starsi odpoczywali.Dzieci przez całą nocznosiły kamienie.Na nic się zdały.O świcie przyszło wojsko.Od kul dobra śmierć.Matka, siostry,bracia.Kto przebrnął przez kule, zbiegał do jeziora.I tam trafiał na metal sąsiada.Ojcu pod jakimśliściem udało się aż pięć dni.Piątego dnia zgłodniał.Zobaczył przyjaciela.Wyszedł z krzaków:przyjacielu!Przyjaciel ma teraz dożywocie.Bo wtedy powiedział: z karaluchem człowiek się nie przyjazni.Ipokazał kolegom, jak traktować insekta.Ciął ojcu ręce.Po plasterku, jak tnie się kiełbasę.Ojciec mocny był, długo dychał.Z kryjówki patrzyłem.Otworzyli ojcu brzuch, wyjęli żołądek. Z bratem kryliśmy się po norach.Co noc w innej.Co noc sto metrów bliżej jeziora.Aż Interhamwe, przekonani, że wybili wszystkich, wrócili na nasze wzgórze.Szabrować domy.Szóstej nocy dotarliśmy do przystani.Wyrzuciliśmy trupy z łódki.Popłynęliśmy na bezludną wyspę.Jest czółno, kapoki, płyńmy.Pierwszy raz po tamtym.- Leonard?- Pierwszy raz na jeziorze bez taty.Przeżyję.Nie chcę zawracać.1*- Na wyspie - mówi Peter, kiedy już tam dopływamy - koczowało z sześćdziesięciu Tutsi z Kibuye.Dotarli tu kilka dni wcześniej, kiedy w mieście był jeszcze spokój.Z krowami, kozami.Mogli jeść szaszłyki z ogniska.Tej samej nocy podpłynęła tu łódz Interhamwe.Bo ściągnęliśmy ogon.Było ich za mało.Bali się zaatakować.Odpłynęli.Każdy z nas miał jakąś łódkę, tratwę.Ruszyliśmy w kierunku Konga.Nad ranem na naszą wyspę podobno dotarli kolejni Tutsi.Zaraz za nimi mordercy.Wystrzelaliwszystkich.Ciała wrzucili do wody.Kivu to głęboki cmentarz.Wracajmy.- Money - na stacji benzynowej zaczepia nas jakiś nastolatek, to znaczy mnie zaczepia.- Daj mipieniądze.- A dlaczego mam ci dać pieniądze? - odpowiadam, jak zwykle w takiej sytuacji.- Bo masz - rzuca bez chwili namysłu.- Każdy muzun-gu ma.- A gdzie są twoi rodzice?- Mama nie żyje.Tata poznał jakąś babkę i się wyprowadził.- Widujesz go?- Nie.Zapomniał o mnie.- To z kim mieszkasz?- Z siostrą.Ale ona zaraz wychodzi za mąż.I mnie zostawi, jak ojciec.- A do szkoły chodzisz?- Nie, nigdy nie chodziłem.- Dlaczego? Podstawówka jest bezpłatna.- Nikt mi nie kazał.Leonard pamięta, co jemu przykazywali rodzice (słowo rodzice pada między nami po raz pierwszy,dotychczas był tylko tata).Na okrągło powtarzali najstarszemu synowi: ucz się, musisz być kimś.Tylko po co? To pytanie towarzyszyło Leonardowi przez kilka lat po dziewięćdziesiątym czwartym.Rósł, dojrzewał i nie rozumiał, po co być kimś, skoro to przed niczym nie chroni.W każdym razie nieprzed maczetą.Rodzice (Leo już drugi raz w ciągu minuty powtarza to słowo) byli kimś i na niewieleim się to zdało.Więc po co się starać? Ale mimo wątpliwości Leo uczył się pilnie, bo wiedział, żetylko tyle może dla rodziców zrobić.I powtarzał młodszym braciom: uczcie się, bo tak chcieli nasirodzice.Bracia Leonarda nie stoją dzisiaj na stacji benzynowej i nie łapią muzungu za rękaw.Choć mająjeszcze mniej niż Leo.Zjedzą tyle, ile im dadzą w internacie.Nie za dużo, nie za dobrze, ale nie maco narzekać.Leo o nich pamięta i jak tylko zarobi jakieś grosze na przepisywaniu prac magisterskich,natychmiast daje im po tysiąc franków.Wystarcza na colę albo na fantę tropical.- Przez braci nie mogę się ożenić - mówi do mnie Leo.-1 to jeszcze przez dziesięć lat.Najwcześniej za dziesięć lat najmłodszy brat Leonarda skończy studia.Bo najwcześniej za pięć jezacznie.Teraz dopiero pojmuję to, co jest oczywiste niemal od początku: trzeci brat Leonarda niemógł tamtego kwietnia uciec w ciemność przez okienko w tylnej ścianie domu.Niebawem skończypiętnaście lat.Wtedy nie chodził, był niemowlęciem.Został z matką? Nie mogę zapytać.O matcewciąż nie mówimy.Ale o rodzicach tak.- Dla nich muszę to zrobić. Dla rodziców, czy raczej dla pamięci o nich, wszyscy bracia muszą skończyć studia i zostać kimś.Tego pragnie Leonard, to na razie jest jego cel.Nie żona, nie rodzina, tylko cztery uniwersyteckiedyplomy.A to kosztuje.Bo nie każdy jest tak dobry, by dostać rządowe stypendium.Z żoną edukacjabraci byłaby niemożliwa.%7łona spytałaby: dlaczego im pomagasz, skoro nam ledwojvystarcza? Gdybyjej odpowiedział, że nie ma wyjścia, że musi i chce im pomagać, żona przyprowadziłaby swojerodzeństwo: to utrzymuj i moich braci.Tak w Rwan-dzie jest i nie warto z tym dyskutować.Chłopakżebrzący na stacji benzynowej jest tego dobrym przykładem.Ojciec poznał nową kobietę i opuściłdorastającego syna.Starsza siostra wyjdzie zaraz za mąż i zostawi młodszego brata.- Skąd miałbym na to wszystko wziąć? - Leo szeroko podnosi ręce i śmieje się.- Przecież nic niemam! Więc wesela w najbliższym czasie nie będzie.Ani żadnej dziewczyny.Dziewczyna, zdaniem Leo, to złodziejka czasu, złodziejka energii.A on musi dbać o siebie i braci.Ale czy tylko o to chodzi? Bo może o coś zupełnie innego? Może to dążenie do edukacji to jakaśbzdura, wymówka, usprawiedliwienie? Wielu (może nawet większość, ale twardych danych na to niemam) spośród studentów uniwersytetu w Butare nie wchodzi w żadne intymne relacje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]